poniedziałek, 9 maja 2011

Doomsday; reż. Neil Marshall

Ludność Wielkiej Brytanii zdziesiątkował wirus zwany żniwiarzem. Zarażeni zostali skoszarowani na terenie Szkocji, tę zaś otoczono murem, którego nikt nie jest w stanie sforsować. Po latach w Londynie znów zaczynają być jednak znajdowane ofiary żniwiarza!
W tej sytuacji, jako że za murem ciągle ktoś daje znaki życia, do Szkocji zostaje wysłana grupa specjalna, która ma zdobyć ewentualnie istniejący lek.


Produkcja Neila Marshalla, speca od naprawdę krwawych, ale i oryginalnych horrorów - ,,Dog Soldiers'' i ,,Zejście'' - przypomina klimatem ekranizacje gier komputerowych, bardzo wyraźne są też nawiązania do klasyków kina science fiction, jak chociażby ,,Mad Maxa''.
W nowym dla siebie gatunku - akcyjnym thrillerze futurystycznym - Marshall nie odnalazł się jednak do końca. Co nie znaczy, że film jest zupełnie nieudany, po prostu po tym twórcy spodziewać się można było czegoś więcej niż wtórnego w sumie widowiska o próbach przetrwania w odizolowanym od reszty świata getcie. W dodatku za dużo jest wątków - to, co rozgrywa się w Londynie, dość znacznie obniża dynamikę akcji, ponieważ są to zazwyczaj debaty nad organizacją akcji. Najlepsze fragmenty filmu to nakręcone z biglem i bardzo efektowne sceny akcji: pogonie, strzelaniny, pościgi samochodowe. W nich jest właśnie prawdziwe napięcie, kule świszczą, a krew leje się hektolitrami. Na pewno trzeba pochwalić ,,Doomsday'' za świetny montaż, niezłe, bardzo mroczne zdjęcia i wszystkie sekwencje związane z kaskaderką.