poniedziałek, 20 czerwca 2011

They Wait (aka Krwawe wizje), reż. Ernie Barbarash

Na pogrzeb wuja przyjeżdżają z Szanghaju Kanadyjka Sarah i jej mąż Jason, z pochodzenia Chińczyk oraz ich synek Sammy. W tradycji chińskiej trwa właśnie tzw. ''miesiąc głodnych duchów'', w czasie którego dusze zmarłych wracają na ziemię. Jeden z takich demonów opanowuje duszę chłopca, który powoli umiera. Zdesperowana matka musi odkryć, jakie są przyczyny nawiedzania jej dziecka przez tę zjawę. A czasu ma na to niewiele...


Mimo silnych związków z wierzeniami azjatyckimi ,,Krwawe wizje'' są obrazem całkowicie oryginalnym pod względem autorstwa scenariusza. Żaden remake japońszczyzny, ale twórcy w efektowny sposób połączyli tradycyjne zachodnie straszenie z chińskim folklorem i wierzeniami. Te chińskie wierzenia tworzą interesujące tło wydarzeń. Nie zawodzi także strona wizualna. Efekty specjalne i wizualne zrealizowano na bardzo przyzwoitym poziomie, łącząc techniki komputerowe z bardziej tradycyjnymi. Nie można też narzekać na grę aktorów, zwłaszcza Jaime King, która wiarygodnie pokazała desperację matki, ale szkoda tylko, że obecność na ekranie Michaela Biehna na ekranie, który zagrał tu przyjaciela Sarah jest bardzo epizodyczna.
Dźwiękowo film wypada bez zarzutów. Doskonale słychać mrożące krew w żyłach odgłosy duchów czy bicie serca kobiety po zażyciu trucizny. Także kolory wyglądają naturalnie, tak więc nie mam się w sumie do czego przyczepić. Polecam!

środa, 1 czerwca 2011

Black Water (aka Czarna rzeka), reż. David Nerlich

Oczekująca od niedawna potomka para Grace i Adam oraz piękna siostra Grace, Lee, wybiera się na wyprawę łodzią po północnych terytoriach Australii. W odludnym lesie mangrowym ich łódź zostaje wywrócona, a przewodnik znika bez śladu. Okazuje się, że wpłynęli na terytorium polowań krokodyla ludojada... Wycieczkowicze chronią się na wyrastającym z rzeki drzewie.


Inspiracją dla scenarzystów (i reżyserów zarazem) było prawdziwe wydarzenie - trójka młodych ludzi została zaatakowana przez krokodyla różańcowego, dwójka schroniła się na konarach drzewa, a ich przyjaciel został pożarty na ich oczach...Jako, że przez dobre dwie trzecie filmu obserwujemy bohaterów siedzących na drzewie, ważne były dobre dialogi, ciekawe postacie i scenografia.
Trzeba przyznać, że nie dysponujący wielkim budżetem twórcy stanęli na wysokości zadania. Bohaterowie są ciekawi i niejednowymiarowi, a przede wszystkim - i to przyciąga uwagę - bardzo zwykli: to ludzie, którzy mogliby być naszymi sąsiadami. A to sprzyja identyfikowaniu się z nimi. Dialogi są też nie gorsze i charakteryzuje je przede wszystkim naturalność. Plenery cieszą oko i tworzą niesamowity klimat.
Muszę przyznać, że to naprawdę solidny film grozy, w którym odnajdziemy elementy dramatu psychologicznego.

Od strony technicznej film też wypada całkiem nieźle: kolory są ponure i błotniste. Przeważa brąz oraz zgniła zieleń. Dodatkowym plusem jest też bardzo agresywna muzyka, pełna niesamowicie głębokich basów.

poniedziałek, 9 maja 2011

Doomsday; reż. Neil Marshall

Ludność Wielkiej Brytanii zdziesiątkował wirus zwany żniwiarzem. Zarażeni zostali skoszarowani na terenie Szkocji, tę zaś otoczono murem, którego nikt nie jest w stanie sforsować. Po latach w Londynie znów zaczynają być jednak znajdowane ofiary żniwiarza!
W tej sytuacji, jako że za murem ciągle ktoś daje znaki życia, do Szkocji zostaje wysłana grupa specjalna, która ma zdobyć ewentualnie istniejący lek.


Produkcja Neila Marshalla, speca od naprawdę krwawych, ale i oryginalnych horrorów - ,,Dog Soldiers'' i ,,Zejście'' - przypomina klimatem ekranizacje gier komputerowych, bardzo wyraźne są też nawiązania do klasyków kina science fiction, jak chociażby ,,Mad Maxa''.
W nowym dla siebie gatunku - akcyjnym thrillerze futurystycznym - Marshall nie odnalazł się jednak do końca. Co nie znaczy, że film jest zupełnie nieudany, po prostu po tym twórcy spodziewać się można było czegoś więcej niż wtórnego w sumie widowiska o próbach przetrwania w odizolowanym od reszty świata getcie. W dodatku za dużo jest wątków - to, co rozgrywa się w Londynie, dość znacznie obniża dynamikę akcji, ponieważ są to zazwyczaj debaty nad organizacją akcji. Najlepsze fragmenty filmu to nakręcone z biglem i bardzo efektowne sceny akcji: pogonie, strzelaniny, pościgi samochodowe. W nich jest właśnie prawdziwe napięcie, kule świszczą, a krew leje się hektolitrami. Na pewno trzeba pochwalić ,,Doomsday'' za świetny montaż, niezłe, bardzo mroczne zdjęcia i wszystkie sekwencje związane z kaskaderką.

sobota, 23 kwietnia 2011

Residen Evil: Extinction (aka Residen Evil: Zagłada), reż Russel Mulcahy

Świat został całkowicie opanowany przez zombie. Ocalały tylko grupki niezarażonych, wśród których jest Alice. Szefowie korporacji Umbrella, firmy odpowiedzialnej za wybuch epidemii, wciąż eksperymentują z jej klonami, Alice jest bowiem jedyną istotą, której krew może stać się antidotum na wirusa. Nie wiedzą, że Alice zbliża się, pałając żądzą zemsty do siedziby korporacji...


Pierwsza trylogia kinowa zrealizowana na podstawie gier komputerowych, stała się faktem. Trzecia część ,,Resident Evil'' jest lepsza od dwójki, dynamiczniejsza, bardziej komiksowa. Nikt nie ukrywa, że miał to być popis speców od efektów. I te robią duże wrażenie. Wadą filmu jest jednak jego ewidentnie łącznikowy charakter - to tylko wprowadzenie do kolejnej części, która ma być dynamiczniejsza, bardziej efektowna, seksowna, etc...
To, co mnie zachwyciło w filmie, to jego kolory. Niektóre sceny wyglądają wręcz nienaturalnie, ale był to zamierzony cel twórców: pustynia do przesady pustynna, w laboratoriach nic tylko błękit, wizje Alice całkowicie udziwnione kolorystycznie, najczęściej niebieskawe z jaskrawymi czerwonymi wstawkami. Przestrzenność jest tu bardzo dobra, co niejednokrotnie spowoduje, że podskoczymy na fotelu w skutek wyskakiwania znienacka jakiegoś zombiaka. Efekty są różnorodne i praktycznie nieustanne, a system audio pozwala nawet usłyszeć niepokojące buczenie obwodów elektrycznych w laboratoriach. Dodać do tego głębokie basy i efekt satysfakcji osiągnięty w stu procentach!!!

czwartek, 14 kwietnia 2011

The Mutant Chronicles (aka Kroniki Mutantów); reż. Simon Hunter

Rok 2707, na Ziemi pogłębia się chaos i anarchia wywołana topnieniem zasobów naturalnych naszej planety i bezpardonową walką między oddziałami związanymi z czterema wielkimi korporacjami: Mishimą, Bauhausem, Kapitolem i Imperialem.Podczas starcia wojsk Kapitolu i Bauhausu pocisk uderza w Maszynę, tajemniczy przedmiot, który trafił na Ziemię z kosmosu, a który umożliwia przekształcenie ludzi w krwiożercze mutanty.
Część ludzi ucieka na Marsa, ale większość zostaje wydana na pastwę potworów. W tej sytuacji brat Samuel, lider tajemnego bractwa, w którego posiadaniu są tak zwane kroniki mutantów, werbuje najlepszych żołnierzy z poszczególnych korporacji i wysyła ich z misją zniszczenia Maszyny i oddziałów wroga.


Kroniki mutantów objawiły się światu początkowo jako...gry planszowe (a w zasadzie karciane) i popularne RPG, potem przyszła kolej na komiksy i komputerowe gry wojenne. Większość postaci i wątków z tychże gier pojawia się w obrazie Simona Huntera. Jak na ekranizację gry przystało, mamy w filmie grupkę bohaterów, z których każdy ma przypisaną konkretną rolę, używa charakterystycznej dla siebie broni i ma specyficzne umiejętności. I każdy efektownie, choć inaczej eliminuje podłe kreatury.
Taka przyszłościowa, komiksowa Parszywa dwunastka. Wrażenie to pogłębia jeszcze fakt, że wizja świata przyszłości jest dość...staromodna - żołnierze mają broń i uniformy niewiele różniące się w wielu przypadkach od tych używanych podczas II wojny światowej. Głębszych treści, poza ostrzeżeniem przed prowadzącym do tragedii bezmyślnym eksploatowaniem ziemskich zasobów naturalnych, w filmie nie znajdziemy - to przede wszystkim akcja - pościgi i strzelanki.